Odsłona IV. - Na nowych drogach rozwoju
W momencie, gdy powołano do istnienia PWM, zadań do wykonania było mnóstwo, kluczową sprawą było nie tylko przywołanie do życia utworów z praktycznie całej historii muzyki polskiej, należało również uczynić to szybko, skutecznie i jak najwierniej.
W momencie, gdy powołano do istnienia PWM, zadań do wykonania było mnóstwo, kluczową sprawą było nie tylko przywołanie do życia utworów z praktycznie całej historii muzyki polskiej, należało również uczynić to szybko, skutecznie i jak najwierniej.
W tamtym
czasie - bez komputerów i zaawansowanych programów do edycji nut, wciąż
jeszcze wielu światowych wydawców zatrudniało kopistów, którzy ręcznie
przepisywali nuty. Zaś technika druku muzycznego była bardzo prymitywna i
żmudna. Przygotowanie pojedynczej partytury zabierało bardzo dużo
czasu, dominowała niezwykle pracochłonna technika wykorzystująca sztychy
drukarskie. Częste również było wydawanie nowo powstałych utworów w postaci facsimile.
Tadeusz Ochlewski w swym ambitnym zamyśle po stanowił udoskonalić metody wydawnicze, zaproponował inżynierom z AGH (krakowskiej wyższej
uczelni technicznej) opracowanie nowej, praktycznej metody druku nut.
Znakomitym pomysłem okazała się maszyna zaprojektowana przez Kazimierza
Urbańca – wykorzystująca obracane, metalowe pierścienie, na których
znajdowały się czcionki z nutami oraz znakami muzycznymi odbijanymi na
kalce. Już w roku 1948 założono w
PWM Pracownię Matryc Nutowych wykonywanych na kalce technicznej,
kierowaną przez Urbańca. Część pracy wykonywano przy użyciu nowej
maszyny, ale bardziej szczegółowe detale notacji muzycznej musiano nadal
wykańczać ręcznie. Jednak metoda ta przyspieszała w znaczny sposób czas pracy nad partyturą oraz dawała bardzo atrakcyjny efekt graficzny.
Zalety te docenili zagraniczni wydawcy: jedni chcieli kupić owe maszyny
do druku muzycznego, inni zaczęli przysyłać materiały nutowe do
opracowania tą techniką.
Osobną
kwestią były standardy edytorskie, o które od początku dbano w
Wydawnictwie, wzorując się w tej materii na najlepszych zagranicznych
osiągnięciach. Za czasów Mieczysława Tomaszowskiego PWm wspieło się na
bardzo wysoki poziom wydawanych publikacji, gdyż zaangażował on do pracy
w wydawnictwie najlepszych polskich muzykologów i edytorów oraz
stworzył cały system redagowania i sprawdzania poprawności wydawanych
materiałów. Można bez przesady mówić o „szkole Tomaszewskiego”. Jak sam
zauważył: „Gdy po 36 latach opuszczałem PWM, zostawiłem pięćdziesięciu
wykształconych redaktorów, pracujących w dziesięciu wyspecjalizowanych
redakcjach…”.
W latach
sześćdziesiątych do głosu zaczął dochodzić pewien rodzaj „rewizjonizmu
muzycznego”, który spowodował radykalną zmianę myślenia o muzyce
poprzednich epok. Zaczęto z większym szacunkiem podchodzić do
oryginalnych dzieł ubiegłych epok. Bardzo modne dotychczas opracowania i
przekształcenia dawnych utworów „poprawiające” niegdysiejszych mistrzów
zaczęły razić swoją nieautentycznością. Odczuto potrzebę powrotu do
oryginalnych wersji muzyki, niepodrabianej przez późniejszych
interpretatorów. Do tego nowego nurtu szczególną wagę przykładał
Mieczysław Tomaszewski, który postanowił zmienić dotychczasowe
standardy. Po latach wspomina:
„Ochlewski
był zapalonym miłośnikiem muzyki dawnej, ale także współczesnej. (…)
Muzyka klasyczno-romantyczna mogła dla niego nie istnieć. Ważna była
jedynie w pedagogice. Tu się nie zgadzaliśmy. A także co do sposobu
wydawania. Ochlewski nie wyobrażał sobie, że można puścić na estradę,
poprzez wydanie, jakiś dawny utwór bez opracowania, bez ingerencji
wykonawcy. Dlatego nad wszystkim, co wówczas PWM wydało, stał znak
zapytania co do autentyczności. Wydawaliśmy na przykład Parię
Moniuszki w opracowaniu Fitelberga z waltorniami w stylu wagnerowskim,
utwory Kurpińskiego i Elsnera w opracowaniach Rowickiego, Wisłockiego,
Wodiczki. Nie było nic w pełni autentycznego. Byliśmy wówczas w tyle
wobec Zachodu, gdzie już dawno obowiązywała zasada tak zwanego Urtekstu –
wydań w wersjach oryginalnych. Zmieniło się to, gdy udało mi się
sprowadzić od Adolfa Chybińskiego, z muzykologii poznańskiej, dwóch
specjalistów: jednego od dawnej muzyki polskiej – Zygmunta
Szweykowskiego, i drugiego, od muzyki polskiej wieku dziewiętnastego –
Tadeusza Strumiłłę. W ślad za tym można było powołać do życia dwa nowe
zespoły redakcyjne, nadrabiające zaległości już według owych
„urtekstowych” założeń. A żeby swoje ujście znalazły tendencje
dotychczasowe, wymyśliliśmy ze Szweykowskim nową serię: Florilegium
musicae, w której Ochlewski mógł pod swoją redakcją wydawać polską i
obcą muzykę prezentowaną w opracowaniach niekrępowanych normami
autentyczności.”
Działania
te zrodziły nurt powrotu do źródeł muzycznych, poszukiwania po
archiwach pierwotnych, autentycznych wersji utworów. Dotyczyło to
właściwie dzieł ze wszystkich epok, nie oszczędzano w tym ani Chopina,
ani Moniuszki. Tak powstało zapotrzebowanie na rozpoczęcie nowych edycji
utworów, opartych na ich pierwowzorach.
cdn.
Komentarze
Prześlij komentarz